27.09 2019 roku odbyła się w Warszawie konferencja typograficzna o nazwie Kroje. Miałem przyjemność brać w niej udział jako uczestnik. Kiedy wracałem pociągiem do Szczecina, zażywając błogości snu po afterparty dnia poprzedniego, doznałem olśnienia: mam bloga, byłem na konferencji, napiszę coś o tym! Po chwili jednak kolejna myśl przyćmiła tę pierwszą: przeprowadzę wywiad z organizatorkami! Od pomysłu przeszedłem do czynu i po kilku zakrętach udało nam się z Martą, Olą i Anią przeprowadzić ponad godzinna rozmowę na temat organizacji konferencji. Zapis tej konwersacji możecie przeczytać poniżej:

Ania Ola Marta Od lewej: Ania Martowska, Ola Miąskiewicz, Marta Imbiorkiewicz. fot. Grzegorz Mikrut

Piotr Łukaszkiewicz: Dzień dobry, nazywam się Piotr Łukaszkiewicz i rozmawiam dzisiaj z Martą Imbiorkiewicz, Anną Martowską i Aleksandrą Miąskiewicz, czyli z wielką trójcą odpowiedzialną za konferencję Kroje, która odbyła się pod koniec września w Warszawie. Chcemy porozmawiać o tym jak konferencja została zorganizowana i co się z tym wiązało. Zacznę od Marty, jako że Marta jest wymieniona na stronie Krojów jako główna pomysłodawczyni i organizatorka. Kim jest i co robi Marta Imbiorkiewicz? Jak rozumiem pracuje w tym momencie w spółce Agora SA, gdzie zajmuje się licencjami, konferencjami, social mediami. Jak to się stało, że typografia w ogóle?

Marta Imbiorkiewicz: Pracuję od ponad dwóch lat w Agorze, w dziale zarządzania licencjami – jest to trzyosobowy zespół, będący częścią IT Agory – i jako taki wewnętrzny organ pilnujemy, żeby oprogramowanie i fonty były używane zgodnie z daną licencją. Idąc trochę pokrętnym tropem właśnie przez fonty, które są mi bliższe, bardziej do mnie przemawiają niż jakiekolwiek inne oprogramowanie, padł pomysł, że można by zrobić wokół tego jakieś wydarzenie. Poniekąd w takim celu zostałam zatrudniona.

Kongres typograficzny

: Tak? Od początku był taki pomysł zorganizowania jakiegoś wydarzenia związanego z fontami, już w momencie zatrudniania Cię?

MI: Był pomysł taki, że szukano osoby, która będzie w stanie zorganizować wydarzenia, jakie urodzą się w dziale licencji. Pierwotnie miały być to wydarzenia związane z Software Asset Managementem, a potem z różnych przyczyn, głównie zmian kadrowo-osobowych ten pomysł wygasł. Ale licencje na fonty pozostały i polecono mi przygotować imprezę pod nazwą „kongres typograficzny”. Od momentu mojego zatrudnienia do kongresu minęło mniej więcej pół roku. Moim zadaniem było spięcie organizacyjne tego wydarzenia. Kongres trwał jeden dzień, 8 godzin, miał miejsce w Agorze, zgromadził ok. 100-150 osób.

: Ja na tym kongresie nie byłem, tak że nie wiem jak to dokładnie wyglądało. Jak w takim razie, w którym momencie pojawił się pomysł zorganizowania własnej konferencji?

MI: Nie własnej. Agory. Pomysł na kontynuowanie tego tematu pojawił się tuż po kongresie. W trakcie przygotowań do tego wydarzenia… Żeby było jasne, o typografii przed tym wydarzeniem wiedziałam bardzo niewiele.

: No właśnie, o to też miałem zapytać.

MI: Okazało się to na tyle interesujące, a co najważniejsze chyba, osoby, jakie wokół tego się zebrały, ich podejście, środowisko z jakiego się wywodzą było troszkę inne niż dział, w którym jestem. Była to dla mnie ciekawa odmiana, możliwość rozmów, ustalania różnych rzeczy z nieco innymi odbiorcami, osobami zainteresowanymi. No i zaraz po kongresie, na koniec którego przeprowadziliśmy ankiety wśród uczestników, ale także z różnych innych źródeł docierały głosy, że fajna myśl, że może nie ma w Polsce zbyt wielu imprez o tej tematyce.

: Dosyć mało powiedziane.

MI: Na samym kongresie wiele brakowało, można było zarzucić pewne rzeczy, ale sama idea spotkała się z zainteresowaniem. Pojawiły się głosy z zewnątrz, żeby może zrobić coś dłuższego, co potrwa ze dwa dni, żeby pojawiły się przy tym jakieś warsztaty, żeby było więcej czasu na zadawanie pytań, na rozmowy z prelegentami. Tak, była to jednoznaczna zachęta ze strony odbiorców, uczestników. Dodatkowym motywatorem było pojawienie się osób znanych w świecie typografii, a które przyszły same z siebie, np. wtedy miałam okazję pierwszy raz rozmawiać z Adamem Twardochem. Przyszedł też Łukasz Dziedzic. Można było pomyśleć, że osoby nawet już mocno osadzone w środowisku i takie, które niewiele co typograficznego jest w stanie zaskoczyć, wciąż szukają tego typu wydarzeń, śledzą co się dzieje. Więc i stali bywalcy, ci, dzięki którym się to wszystko u nas jakoś kręci i osoby chcące poznać w ogóle zagadnienie i materię.

: Tak, trzeba powiedzieć, że środowisko jest chyba wygłodniałe tego typu wydarzeń, bo faktycznie nie ma ich dużo. Zatem zostało stwierdzone, że odbędzie się następna edycja kongresu typograficznego. Jak wyglądały pierwsze kroki? W ogóle jak się zabiera za zorganizowanie konferencji typograficznej?

MI: Teraz, kiedy jesteśmy miesiąc po naszej konferencji krojowej, to dopiero można coś powiedzieć na ten temat (śmiech).

: W takim razie rozmawiamy w dobrym momencie.

MI: Tak, to znaczy myśl, żeby w jakiś sposób to kontynuować pojawiła się, tak jak powiedziałam, zaraz po kongresie, aczkolwiek minęły dwa lata od tego momentu, jak widać nie zadziało się to od razu.

: Kongres był w 2017, czy dobrze pamiętam?

MI: Tak, tak, też we wrześniu. No więc trochę to czasu zajęło, głównie przez małe doświadczenie w organizowaniu wszelkich imprez, a co dopiero takich mocno branżowych, oraz przez bieżące obowiązki i inne zadania. To także nie było moim czy działu głównym wyznacznikiem, celem. Była to aktywność zupełnie dodatkowa, która jeśli się udała, to bardzo dobrze, ale też nie było wymogu, że musimy to kontynuować.

: Teraz jest już ważniejszym celem dla działu czy nadal jest to na bocznym torze?

MI: To wciąż nie jest główne zadanie działu i na pewno w pierwszej kolejności naszym zadaniem jest obsługa, wsparcie pod kątem technicznym IT, czy też licencyjnym użytkowników, pracowników firmy.

Początki

: Wróćmy do pytania jak wyglądały te początki.

MI: Były to takie strzępy różnych myśli, pomysłów, które gdzieś sobie odnotowywałam, dotyczące też osób z którymi zapoznawałam się oczywiście pośrednio, głównie przez obserwowanie ich w mediach społecznościowych i śledzenie różnych kanałów tematycznie pochodnych typografii. Można by to teraz określić mianem takiego researchu, nie było to jakieś szczególnie aktywne działanie. Prowadziłam profil, który został wcześniej założony pod nazwą Agora IT. Udostępniałam tam wydarzenia, które miały miejsce w Warszawie i innych miejscach w kraju, dotyczące typografii, projektowania, grafiki. Badając przy tym odbiór, zainteresowanie, jak wyglądają takie wydarzenia. Takie badanie gruntu troszkę. Mówię o mediach społecznościowych, bo dzięki prowadzonej tam aktywności wszystko się złożyło w całość. Na początku zeszłego roku przez LinkedIn odezwał się ówczesny pracownik, Polak zatrudniony w firmie Monotype, z propozycją współpracy. Jako że firma szuka możliwości wejścia na polski rynek, że być może udałoby się nam coś zrobić wspólnie. Dzięki temu kontaktowi miałam okazję poznać Benno Rudolfa, pomysłodawcę i organizatora TYPO Berlin, którego zeszłoroczna edycja była ostatnią. Wszystko jak widzisz jest mocno rozciągnięte w czasie (śmiech). Uczestniczyłam w TYPO Berlin, mogłam zobaczyć jak wygląda tego typu impreza.

: Czyli doświadczenie bezpośrednie.

MI: Było to zdecydowanie pomocne. I właśnie za sprawą wizyty w Berlinie i rozmów z uczestnikami, starałam się zrobić małe rozeznanie co do potrzeby i zainteresowania – no może nie podobną imprezą, w sensie nie na skalę TYPO Berlin – ale stworzenia czegoś w Polsce. Z Monotype ostatecznie się nie udało, ale zdobyte kontakty pozwoliły na przechodzenie do kolejnych i kolejnych osób, a skąd już prawie prostą drogą dotarłam do Ani, a potem do Oli (śmiech).

Ola i Ania w trakcie zapowiadania prezentacji Reinera Ericha Scheichelbauera

Trzy to już zespół

: Okej, do tego właśnie chciałem zmierzać, ale zostałem uprzedzony.

MI: I już po pół godzinie udało się dobrnąć do tego momentu.

: Czyli jaki to jest czas? Ola i Ania pojawiają się w charakterze zespołu projektowego, jak rozumiem?

MI: Z rok temu?

Ola Miąskiewicz: Listopad to był.

: Czyli zbliża się rocznica poznania.

MI: Tak, wznosimy toast herbatką! Rok dreptania różnymi ścieżkami, od człowieka do człowieka. Jednak ta metoda jakoś najbardziej zadziałała. Udało się trafić na osoby, które były tak samo…

Ania Martowska: Szalone!

MI: Żywo zainteresowane, tak, nie chciałam tego mówić, bardzo entuzjastycznie nastawione do tego pomysłu, czyli właśnie nie ze strony biznesowo-komercyjno-ekonomicznie poprawnej tylko takiej raczej…

AM: Zajawki!

: Pasjonaci.

MI: Zdecydowanie.

: Zaczynacie współpracę we trójkę i co dzieje się dalej? Ola i Ania odpowiedzialne są za oprawę graficzną konferencji, ale domyślam się, że był tutaj jakiś dłuższy proces projektowy i chciałem się zapytać jak to wyglądało?

AM: Wiedziałyśmy, że padnie to pytanie.

: I mogłyście się przygotować.

AM: Mogłyśmy, to prawda (śmiech).

MI: To jest chyba na tyle – ja się znowu wetnę – na tyle złożone i faktycznie ten proces jest tak rozległy i mało tego, ode mnie powinno wyjść małe sprostowanie, bo dziewczyny zostały mi polecone jako osoby, które mogą się zająć przygotowaniem identyfikacji…

: Ja się jeszcze wtrącę – nie zostało to powiedziane, ale Ania pracuje w MamaStudio, a Ola jako UX-owiec.

OM: UI-owiec można powiedzieć.

: Obie są studentkami na Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych, na kierunku Sztuka Nowych Mediów.

AM: Dokładnie New Media Arts, bo jesteśmy na kierunku anglojęzycznym.

OM: To jest kierunek, którego dziekanem jest pani Ewa Satalecka, a przez którą się poznałyśmy.

MI: Moje sprostowanie miało dotyczyć tego, że dziewczyny pierwotnie miały zająć się samą identyfikacją, a ja chwytając za palec, pociągnęłam całą rękę, a nawet dwie.

: Cztery.

MI: W założeniu ja miałam być jako organizator z zapleczem Agory, a dziewczyny jako zespół projektowy, aczkolwiek na tyle było odczuwalne nasze porozumienie w kwestii spójności tej idei, że pozwoliłam sobie wykorzystać ich przychylność i chęć współpracy (śmiech). Wszystkie zajmowałyśmy się wszystkim. No nie, ja nie zajmowałam się identyfikacją! Właśnie, teraz o identyfikacji.

: Dokładnie, Wasza kolej, żeby mówić.

Identyfikacja graficzna

OM: Można zacząć od tego, że dzięki temu, że tak od początku, od naszego pierwszego wspólnego spotkania, a te spotkania wyglądały tak, że wszystkie miałyśmy dużo do powiedzenia na temat tego jak sobie wyobrażamy konferencję, bo ciężko było przewidzieć co będzie nam potrzebne, kiedy nie miałyśmy tej bazy zbudowanej, więc jedno wpływało na drugie.

AM: Nie był to taki suchy branding.

: Nie było sprecyzowanego briefu na początku?

AM: To miało zupełnie inny wydźwięk przez to, że robiłyśmy wszystko wspólnie i robiłyśmy to od zera, też organizacyjnie, gdzie wszystko wpływało na siebie wzajemnie. To nie były decyzje projektowego typu: użyjmy takiego kroju, dodajmy do tego taki kolor. Nasza komunikacja sprawiała, że ta identyfikacja bardzo żyła, znacznie ewoluowała i jakbyśmy spojrzały na to, co projektowałyśmy na samym początku, to bardzo to się różni od tego z czym wylądowałyśmy. Były to decyzje projektowe typu np. z jakim dystrybutorem papieru będziemy współpracować, jakie papiery mamy do wykorzystania, jakie kolory, z kim współpracujemy, jak będzie wyglądało nasze docelowe miejsce. To cały czas ewoluowało i miałyśmy z Olą na bieżąco do podjęcia wiele decyzji.

OM: Musiałyśmy trochę na oślep, a trochę przewidując co będzie.

AM: Co się nam przyda, co finalnie będzie potrzebne, na co będziemy miały czas, fundusze. Nie tak, jak zazwyczaj, kiedy klient podaje zakres finansowy, który można wykorzystać na materiały drukowane, wayfinding itd. Tu zakładałyśmy jak możemy to wydrukować, czy możemy zaszaleć z produktami, które zaprojektujemy, czy też nie. I to było trudne, bo na początku nie wiedziałyśmy, czy będziemy musiały drukować to na drukarce w domu, czy będziemy mogły skorzystać z profesjonalnego druku. Proces projektowy był nieprzewidywalny, wszystko opierało się na naszych założeniach. Zupełnie inaczej niż kiedy dostajesz wytyczne, wiesz w jaki sposób projektować, na jakie media.

MI: Dlatego właśnie mówię, że nie byłyśmy w takim charakterze, w podziale, jakiego można by się spodziewać: ja przychodzę jako organizator…

: Zleceniodawca…

MI: I jest zlecenie, które pokazuję dziewczynom i oczekuję, że zaprojektują konkretne produkty. Nie, bo wszystko powstawało na bieżąco. Opierałam się na ich wiedzy, a sama postępowałam intuicyjnie, bazując na doświadczeniach bywalca różnego typu imprez. Chciałam, żebyśmy stworzyły wydarzenie takie, w jakim same chciałybyśmy uczestniczyć.

: To w którym momencie proces, mniej więcej, się zakończył? Bo pamiętam, że sponsorzy pojawiali się do ostatniej chwili praktycznie, tuż przed konferencją, więc jeśli chodzi o finanse to dopiero wtedy się wyklarowało.

AM: Proces właściwie jeszcze się nie zakończył (śmiech).

: Czyli jeszcze można się spodziewać zmian w brandingu? (śmiech)

AM: To po pierwsze, a po drugie ludzie się do nas zgłaszali, dowiadywali się o nas na krótko przed. Niektórzy sponsorzy czy partnerzy sami się zgłosili, co było bardzo miłe. Odbieram to jako duże wyróżnienie, że ktoś z własnej woli chciał z nami współpracować (śmiech).

OM: Tak jak Ty teraz.

AM: Dokładnie, to jest supermiłe!

: Ja oczywiście mam w tym też własny interes.

OM: Ale każdy korzysta (śmiech). A propos tych sponsorów, byłyśmy zaskoczone, że tylu i sponsorów, i partnerów, i osób zaufało nam zanim zobaczyli to, co mamy do zaoferowania.

AM: Zanim zobaczyli branding, jak to będzie wyglądało. Posługiwałyśmy się prezentacją, która była bazowa, nie przedstawiała identyfikacji, była jedynie prosta, estetyczna. Zależało nam, żeby nie sugerowała nic, jeśli chodzi o wizualny aspekt konferencji. Miała pokazać założenia, kim jesteśmy, czego chcemy od wydarzenia. Tym się posługiwałyśmy przed dłuższy czas próbując pozyskać sponsorów i partnerów.

: Ale wystarczyło…

OM: Potwierdziło zainteresowanie przede wszystkim tematem.

: Zainteresowanie było ogromne, ja pamiętam, że w którymś momencie po prostu z każdej strony dosłownie na Facebooku, na LinkedInie dostawałem informację: Kroje, Kroje, wszędzie Kroje.

MI: My tak spamowałyśmy?

: Nie, po prostu ten łańcuszek tak się nakręcił, że każdy coś tam udostępniał. Tuż przed konferencją miałem chyba same Kroje na ścianie na Facebooku.

MI: Strasznie nam miło to słyszeć. Ze dwa tygodnie przed konferencją były naprawdę intensywne, z naszą pełną promocją. Z jednej strony mówię, że myślałam o tym od dwóch lat, od roku o tym rozmawiamy wspólnie, to nie jest tak, że już wtedy był skonstruowany plan albo że miałyśmy czas, żeby rozmawiać o tym codziennie

Amimowany element identyfikacji, wykonany przez studio Mańkut

Organizacja pracy

AM: Wtrącę, że wszystkie pracujemy na pełen etat, ja z Olą studiujemy dziennie, indywidualnym tokiem, dzięki czemu właśnie możemy pracować. Wobec tego robiłyśmy po godzinach, we wszystkie soboty – każda była zarezerwowana w kalendarzu na Kroje, przedłużenie tygodnia pracy. Pisałyśmy ze sobą o różnych porach dnia i nocy. Zastanawiam się jak by to wydarzenie wyglądało, gdyby było naszym głównym zadaniem.

MI: Od lipca do końca września nie istniało życie pozakrojowe. Ja oczywiście część rzeczy mogłam i robiłam w godzinach pracy, aczkolwiek wciąż były też inne obowiązki. Nie chciałabym, żeby zostało to odebrane, że mówimy tu o nadludzkim wysiłku – chociaż trochę tak (śmiech) i że skarżymy się na sytuację.

: Tak, właśnie na pewno tak to zostało odebrane (śmiech). Spokojnie, myślę, że wszyscy którzy to będą czytać, zrozumieją o czym mówicie.

MI: Chodzi nam o podkreślenie, jak wiele czasu zajmuje przygotowanie takiego wydarzenia, zwłaszcza, jeśli żadna z osób nie robiła czegoś podobnego wcześniej.

: I nie ma się na to czterdziestu godzin tygodniowo.

MI: Albo ze czterech rąk dodatkowo.

AM: Albo ośmiu.

: Od czarnej roboty.

MI: Chodzi o to, że założyłyśmy sobie pewne rzeczy, może nawet nie do końca myśląc, że je zakładamy. To znaczy robimy wydarzenie takie, w jakim chciałybyśmy brać udział, jak chciałybyśmy je widzieć, nie zastanawiając się jak dużo pracy to wymaga od nas. To czasem zwyczajne rzeczy, które w naszym odczuciu powinny być dostarczone uczestnikowi takiej konferencji, a potem okazywało się, że znaczny nakład pracy jest wskazany. Nasza duża drobiazgowość też jest nie bez znaczenia.

Nieoczywistości

: Jaka rzecz oczywista okazała się nieoczywista? Możecie podać jakiś przykład? Typu, nie wiem, torby?

MI: Torby poszły nam całkiem nieźle.

OM: Były na czas.

MI: Były na czas, chociaż… Praktycznie z każdą rzeczą wiąże się jakaś mniej lub bardziej ciekawa/zabawna historia. Na przykład to, co jest namacalnym wytworem, a co zostało w rękach uczestników, czyli booklety i plakaty składane, z którymi walczyłyśmy do ostatniego momentu. Projektowanie, przygotowywanie tłumaczeń, którymi też zajmowałyśmy się same, częściowa redakcja tekstów, dobór papieru, sprawienie, żeby ten papier był.

OM: Wyliczenie arkuszy

AM: Założenie liczby osób, która przyjdzie, wyliczenie papieru potrzebnego na booklet, na plakat.

OM: Założenie ile stron będzie miał booklet.

AM: A nie miałyśmy jeszcze tekstów. Nie mogłyśmy zaprojektować tego cztery miesiące wcześniej, ponieważ wtedy jeszcze tworzył się skład prelegentów. Miałyśmy założenia projektowe związane z plakatem, były na nim motta/zadania prelegentów. Nie wiedziałyśmy, czy to będzie jedno zdanie, bo mimo że przesyłałyśmy pewne wytyczne, to komplet tekstów w ostatecznej formie dostępny był na krótko przed konferencją. Wszystko dopinałyśmy do ostatniej sekundy.

MI: Montaż nocny!

OM: Jechałyśmy prosto po zakończeniu czwartkowych warsztatów.

AM: Byłyśmy oczywiście odpowiedzialne za warsztaty, więc kursowałyśmy między Agorą a PJATK, robiłyśmy zdjęcia, dostarczałyśmy ciasteczka, organizowałyśmy przybory potrzebne naszym warsztatowcom, sprzątałyśmy salę, ustawiałyśmy stoły – rzeczy, o których się nie myśli, ale ktoś musi to zrobić. Pomagali też nasi wolontariusze, których nie było dużo, ale byli bardzo zaangażowani i ogromnie im dziękujemy!

: Dziękujemy wolontariuszom, jak najbardziej! Jeszcze słowo do identyfikacji, czy nie było takiej obawy – bo myślę 80-90% uczestników to byli pewnie praktykujący graficy jakiegoś sortu – nie było stresu o surową ocenę całej identyfikacji, biorąc pod uwagę charakter tego środowiska?

Założenia projektowe

AM: Żadna z nas nie jest projektantką krojów pisma. Ja na co dzień zajmuję się identyfikacją, Ola siedzi w UI, projektuje logotypy, identyfikacje, ale nie jesteśmy związane stricte z fontami, pomijając pracę z nimi w brandingu. Założenie nasze było takie – co na początku bardzo nas blokowało, bo wiedziałyśmy, że będziemy miały do czynienia z typografami – że chciałyśmy potraktować tę identyfikację bardziej ilustracyjnie, zrobić z tego wizualizację, a nie krój pisma.

OM: Byłyśmy w takiej rozterce, czy zostaniemy potraktowane jako osoby, które próbowały zrobić własny krój pisma, co tworzyło presję. Po wielu dyskusjach doszłyśmy jednak do tego, że jest to identyfikacja, nie krój pisma i w ten sposób będziemy ją traktować. Postawiłyśmy na literki, które już nam siedziały w głowach. Mają one swoich fanów, ale są też i tacy, którzy coś by w nich zmienili.

: Były jakieś kąśliwe uwagi?

AM: Nie byłyśmy nastawione na jakąś konkretną reakcję. Spotkałyśmy się z wieloma miłymi komentarzami, co bardzo nas podbudowało. Trudność tej identyfikacji była taka, że tworzyłyśmy to we trzy, i to było takie nasze…

OM: Takie dziecko.

MI: Piesek?

AM: Piesek (śmiech). Nie traktowałyśmy tej identyfikacji jak kolejnego klienta, do którego potrzeb musisz się dostosować, który mówi co mu się podoba, co nie. Byłyśmy przywiązane do całego wydarzenia, co też było dużą trudnością.

OM: Więc kąśliwe uwagi może zostały gdzieś za zębami.

: Ja w każdym razie żadnego shitstormu nie zauważyłem na żadnym kanale, który śledzę. Myślę, że można to uznać za spory sukces.

OM: Było nam bardzo miło, jeśli ktoś skomentował pozytywnie, bo zastanawiałyśmy się, czy taki shitstorm się gdzieś pojawi, ze względu na to, że są tam litery.

AM: Jedna osoba może to potraktować tak jak my, że jest to bardziej ilustracja, branding. Jeżeli miałby to być krój pisma, trzeba by różne rzeczy zmienić, ulepszyć, ale nie temu miało to służyć. Logo miało na celu zwrócenie uwagi, pokazanie od razu na czym właściwie polega wydarzenie, nawet jeśli jest to laik (Laic – cześć, Maciej!), który patrzy na plakat, to może się domyślić, że chodzi o litery.

OM: Ale też znaki. Jest w naszej identyfikacji dużo znaków.

AM: Na początku chciałyśmy wykorzystać polskie znaki, bo w rozmowach przewijały nam się jakieś „ą” czy „ę”.

MI: Dorzuciłam tu swoje trzy grosze, bo lubię poprawiać rzeczy, w sensie „korektorzę” trochę po polsku, i podłapałyśmy, że polskie znaki byłyby super, ale skoro chcemy też w języku angielskim…

AM: To kolejna rzecz, która wpływała na identyfikację. Założenie to jedno, a droga projektowa pokazywała co innego.

Wielkie „k”

MI: Powiedzmy jeszcze o sygnecie, który powstał w trójwymiarze!

: Z czego był wykonany, z pianki? Co to było?

MI: To było superciężkie.

OM: To była sklejka.

MI: Ważyła kilkanaście kilogramów.

OM: Wygładzona, pomalowana czarną farbą.

: Robiła wrażenie na scenie.

AM: Chciałyśmy, żeby scenografia była prosta, minimalistyczna, powiedziałabym nawet elegancka.

MI: Przy tym biorąc pod uwagę fakt, że to właśnie w teatrze, gdzie można zagrać światłem, wykorzystać panujący półmrok. Efekt tego k z kropką wypadł chyba lepiej niż się spodziewałam, jeśli można tak nieskromnie powiedzieć. Przykuwało uwagę, mimo że było z boku ekranu.

Sygnet logotypu robił wrażenie na scenie

Teatr Kamienica

: Ale nie na tyle, żeby zupełnie odwrócić uwagę od mówiących, tak że, chyba faktycznie, idealnie dobrane. Przejdźmy zatem do Teatru Kamienica. Jak to, z kolei, się stało?

MI: Jak to powiedzieć, żeby znowu nie mówić przez dwa lata.

AM: To może my powiemy (śmiech).

OM: Tak właśnie wyglądały nasze wszystkie spotkania, nigdy nie było czasu, żeby wszystko omówić.

MI: Dlatego potem już prawie nigdy nie rozmawiałyśmy na żywo – nie dzwoniłyśmy do siebie, wszystko było w formie pisanej, bo miałyśmy zbyt wiele różnych pomysłów. Co jednocześnie powodowało, przynajmniej w moim przypadku, że ciągle czułam się w wirze tego, nie tracąc styczności, na tyle zaangażowana i podbudowana naszym działaniem. Za każdym razem, kiedy któraś z nas – znowu nie mówię na temat – miała jakiś moment zwątpienia lub pojawiały się jakieś nieprzychylne wieści stąd czy stamtąd, to rzadko było tak, żebyśmy wszystkie naraz miały ten spadek. Co chyba świadczyło o jakimś naszym zgraniu, nie jestem pewna jak to nazwać, bo ja z dziewczynami nie znam się znowu aż tak długo, a mimo to towarzyszyło nam jakieś porozumienie właśnie przez pryzmat tego wydarzenia. A jeśli chodzi o Teatr (śmiech) to trzeba przyznać, że nigdy tak często nie byłam w teatrze.

: Dwa dni z rzędu… Jeśli o mnie chodzi też chyba się nie zdarzyło. A Wy nawet więcej.

MI: A ile godzin wcześniej, montaż, bywanie z wystawcami itp. to wcale nie dwa dni. Powoli zaczynałyśmy się tam znać z obsługą i panem Emilianem (śmiech).

: Ale skąd w ogóle ten pomysł się pojawił?

MI: Byłyśmy w kilku miejscach, odwiedziłam parę jeszcze zanim zaczęłam rozmawiać z dziewczynami, przedstawiłam im lokalizację, z której jednak musiałyśmy zrezygnować. Wymyślałyśmy więc inne, próbując przewidzieć spodziewaną liczbę osób. Finalnie zadecydował budżet oraz bardzo miłe, otwarte i profesjonalne podejście do tematu ze strony przedstawicielki Teatru.

AM: Współpracowałyśmy tam z ludźmi związanymi na co dzień z teatrem i sztuką, którzy robią w życiu coś, co ich po prostu kręci i też z tego powodu chyba było to zrozumienie i wiara w nas. Wydaje mi się, że też nie jest oczywiste, że w miejscu, które wynajmujesz są do dyspozycji np. krzesła, światła, przestrzeń dla prelegentów. Teatr był w pełni przygotowany, żeby ugościć nasze tłumaczki, które notabene zrobiły świetną robotę – miały swój pokoik, wyposażony w niezbędny sprzęt do tłumaczenia symultanicznego. Pracownicy Teatru doskonale wiedzieli w jaki sposób poprowadzić konferencję, kiedy wybić tym świetnym dzwonem!

: To było niesamowite.

AM: Czy gongiem. Spotkałyśmy się z profesjonalistami, którzy organizują imprezy dużo dłużej niż my. Wszystko było na miejscu, nie musiałyśmy korzystać z dodatkowych usług zewnętrznych. Podczas montażu mogłyśmy omówić z obsługą różne aspekty techniczne, wybrać kolor świateł!

MI: Te przychylne warunki zawdzięczamy otwartości Teatru na współpracę z nami i Agorą. Kontakt z Teatrem był rewelacyjny, a na wszystkie nasze pomysły dostawałyśmy w mig odpowiedź bądź gotowe rozwiązania. Wielki ukłon. Myślę, że w innym miejscu, gdzie np. wynajęłybyśmy osobno salę, osobno sprzęt itd., potrzebowałybyśmy jeszcze co najmniej kilku osób, żeby w ogóle móc to obsłużyć.

AM: Takie rzeczy, o których się nie myśli, ale trzeba je zapewnić np. wystarczająca liczba osób do wydawania identyfikatorów, goodiebagów, układ sali, gwarantujący uczestnikom dobry odbiór.

MI: Siedzenia były wygodne.

AM: Co też nie jest takie oczywiste.

: Zupełnie nie jest. Zwłaszcza kiedy się siedzi przez osiem godzin.

AM: Wydaje mi się, że uczestnikom było w sali dość komfortowo. Mówię wydaje mi się, bo wszystkie trzy siedziałyśmy na zapleczu i ogarniałyśmy event, zamiast słuchać naszych wspaniałych prelegentów.

MI: To jest minus bycia organizatorem.

AM: Więc słyszałyśmy, że było wygodnie.

Właściciel teatru, pan Emilian Kamiński otrzymuje podarunek. W tle Wasz autor, jako mistrz drugiego planu

Sukcesy i porażki

: Ja potwierdzam, na pewno było całkiem dobrze w porównaniu z innymi konferencjami. No dobra, trochę już o tym powiedziałyście, ale jakie są największe powody do dumy, jeśli chodzi o konferencję. Co uważacie za najbardziej udane?

AM: Że się odbyła. Serio.

MI: W pierwszej kolejności, że doszła do skutku, bo co najmniej kilka razy wisiała na włosku. Pomimo zaawansowanych przygotowań, nie czułyśmy, że to jest do końca pewne i gwarantowane.

AM: Chyba tak naprawdę niedawno do nas dotarło, że to się odbyło, że ludzie przyszli.

MI: To było trochę jak sen.

AM: Tym bardziej, że właśnie tego snu nie było prawie wcale w dniach poprzedzających konferencję. Byłyśmy osobami prowadzącymi wydarzenie, robiłyśmy zdjęcia, które trzeba było obrabiać w nocy.

OM: Jednocześnie pojawiały się też różne drobne zadania czy problemy, lub też wyniknęło coś, o czym nie pomyślałyśmy, bo było bardzo dużo innych priorytetów. Przed konferencją, w trakcie konferencji, po nocach, nad ranem, wieczorem musiałyśmy na bieżąco dorabiać, nadrabiać, odpowiadać na to, co do nas przyszło niespodziewanie – kiedy myślałyśmy, że wieczór będzie na jakikolwiek odpoczynek i regenerację przed kolejnym dniem.

AM: Naszym ogromnym sukcesem byli nasi prelegenci, którzy zgodzili się i zaufali nam. Miałyśmy takie osobistości, że same nie wierzyłyśmy do końca, że udało nam się ich zgromadzić.

OM: Każda z osób, która wyszła na scenę i przemawiała przez 45 minut, które było jej dane, tworzyła to wydarzenie razem z nami.

: A czy coś poszło kompletnie niezgodnie z planem, czy coś się nie udało? Jeśli chcecie o tym mówić oczywiście.

AM: Wiesz co, nie wiem czy mamy tyle czasu (śmiech).

OM: To są zawsze najciekawsze momenty, ale też ciężko powiedzieć co by aż tak nie wyszło, żeby przychodziło do głowy jako taka historia.

MI: Nie było przypadku, że np. zamówiłyśmy plecakoworki, a przyszły nie wiem, czapeczki. Chyba nie było niczego takiego, co wyszło nam kompletnie inaczej.

AM: Były pewne przestoje.

MI: I zagrożenia, choćby te dotyczące papieru. I jakieś sytuacje podbramkowe, gdzie wydawało się, że konieczne będą zmiany np. decyzji projektowych, na które zarazem nie było już czasu. Zastanawiam się, czy było coś, czego…

: Jeśli nie było, to dobrze.

MI: Czekaj, czekaj, znajdziemy!

AM: Na pewno byśmy coś znalazły. To nie było tak, że wszystko szło zgodnie z planem. Jak to bywa w procesie, do czegoś dochodziłyśmy prędzej lub później.

MI: Że kolejnym razem podeszłybyśmy do tego inaczej, choćby wystawcy. Myślę, że trzeba by w inny sposób zaplanować i przedstawić od początku całą ideę. Może to kwestia sposobu przekazania informacji, żeby być jeszcze bardziej precyzyjnym i mieć pewność, że odbiorca wie o czym mówimy i wie jakiego typu jest to impreza. Bałyśmy się, że zabraknie powierzchni, a tak naprawdę mogłyśmy śmiało zaoferować miejsce jeszcze komuś, kogo miałyśmy na myśli, ale nie chciałyśmy ryzykować, że tej przestrzeni będzie za mało. To są rzeczy, które można by zrobić inaczej.

AM: Ale to kwestia doświadczenia, nauki na własnych próbach – sukcesach i błędach.

MI: Większej awarii chyba nie było.

: Przekroczyliśmy godzinę, więc będę powoli zmierzał do końca. Czy będzie następna edycja? (wymowna cisza)

MI: Skoro jesteśmy po czasie, to ja się nie będę odzywać.

AM: Niby minął miesiąc, ale my nadal domykamy różne kwestie związane z tą edycją, więc myślę, że podczas tego wywiadu będziemy mówić o tej decyzji, a może za jakiś czas się zobaczymy, będziemy wiedziały i mogły przekazać Ci więcej.

MI: Mam nadzieję, że nikt nie oczekuje konkretnej deklaracji od nas, bo jedyną, jaką mogę dać – chyba nie na wyrost – to jest to, że fajnie nam z tym, że zrobiłyśmy Kroje i jeśli chodzi o chęć, bo czas i dyspozycyjność to już niestety mniej, ale chęci mamy nadal, bo… bo ze wszystkich wymienionych przez godzinę różnych przyczyn. Gdyby pojawiło się jakieś wsparcie, jakaś kooperacja…

Współpraca i pomoc

: W takim razie jak można Was wspomóc? Gdyby ktoś odczuł przemożną chęć wspomożenia Was w jakiś sposób, jak mógłby to zrobić?

MI: Poniżej numer konta bankowego (śmiech). Tak jak mówię, poza tym, że jesteśmy mocno w niedoczasie, silnie związałyśmy się z tą ideą i pewnie nie chciałybyśmy zamknąć jej w szafie, no ale najzwyczajniej w świecie brakuje nam na to czasu i mocy przerobowych. Jedyna rzecz jaka przychodzi mi do głowy, to jeżeli pojawiłaby się propozycja współpracy, może połączenia wydarzeń, posłużenia się tą wypracowaną naszą marką krojową.

: Na pewno jest to już pewna wartość.

MI: Musiałoby to być oczywiście spójne z tym, co sobie założyłyśmy i tematyką całego przedsięwzięcia. Do rozważenia. Albo coś mniejszego – nasi goście, szczególnie ci z zagranicy odgrażali się, że jeszcze kiedyś wpadną (śmiech) i np. jakieś mikrowydarzenie przy okazji jednych czy drugich odwiedzin.

: Dobrze, to jeśli ktoś faktycznie chciałby Was wspomóc, to jak może Was znaleźć? Przez jakie kanały najlepiej się do Was odzywać?

OM: Nasz adres mejlowy to info@kroje.xyz, strona internetowa to kroje.xyz

MI: Profile Krojów w mediach społecznościowych (li, fb) wciąż zostają żywe, przynajmniej tak długo, jak starczy nam pomysłów na ich wykorzystywanie. Nie chciałybyśmy tego porzucić, ponad 600 osób zainteresowanych, zgromadzonych w ciągu półtora miesiąca też o czymś świadczy.

: Dziękuję Wam za rozmowę.

Dotarłeś/aś do końca! Gratulacje.

Jeżeli ten wywiad okazał się dla Ciebie ciekawy (albo wręcz przeciwnie) daj mi znać w komentarzu. Jeśli podzielisz się nim w mediach społecznościowych, również będzie mi bardzo miło.

Na temat Krojów napisałem też osobny artykuł, który można znaleźć tutaj.

P.S. Serdecznie dziękuję Marcie, Ani i Oli za udzielenie mi powyższego wywiadu. Dodatkowo dziękuję Marcie, która z własnej inicjatywy dokonała transkrypcji tekstu (!).